kamerun 2012
W lipcu 2012 roku razem z Beatą wyjechałam do Kamerunu. Był to jak dotąd najpiękniejszy czas mojego życia. Spędziłam tam zaledwie miesiąc, ale wspomnienia jakie stamtąd zabrałam zostaną w moim sercu już na zawsze.
No, ale od początku. Wszystko zaczęło się wiosną 2011. Wracałyśmy z Częstochowy - w podróży zazwyczaj toczy się przedziwne rozmowy o wszystkim i o niczym. Tak było i tym razem, lecz nikt nie spodziewał się takich owoców. Obie od zawsze chciałyśmy wyjechać na misje, to było nasze wspólne pragnienie, które chciałyśmy zrealizować. w tamtym momęcie wydawało się tak nierealne. Dwie - wtedy jeszcze szesnastoletnie dziewczyny - wymyśliły sobie, że wyjadą do Afryki. No jasne! Tak zapewne widzieli nas inni. Dla nas jednak było to coś zupełnie normalnego, bo cóż dziwnego w tym, że chcemy nieść pomoc ludziom potrzebującym. Odległość nie była dla nas przerażająca, tak samo jak nie martwiły nas tropikalne choroby.
Przed nami był rok przygotowań fizycznych i duchowych. Przyznam, że nie był to dla nas czas lekki i przyjemny. Pragnienie wyjazdu było tak silne, że byłyśmy gotowe pokonać wszelkie trudności. Dziś, choć nie minęło tak wiele czasu, wciąż zastanawiam się skąd było w nas tyle siły i zapału, bo przecież nie odłożyłyśmy na bok codzienności. Często zdarzało się tak, że wyjeżdżając do szkoły w piątkowy poranek wracałyśmy dopiero w poniedziałek po południu, całe weekendy spędzając na przygotowaniach. A jednak było warto.
Nigdy nie zapomnę tej przepełniającej mnie radości, kiedy po przeżytej Eucharystii wyruszyłyśmy w drogę, by 12 godzin później znaleźć się w kraju oddalonym o około 7 tys km. Taka była wola Boża.
To przeświadczenie towarzyszyło nam przez cały ten czas. Choć trudno dopatrzeć się sensu, co dwie siedemnastolatki mogą tam zrobić. Czułyśmy jednak, że tam właśnie jest nasze miejsce. Wiele ludzi pyta nas, co tam robiłyśmy. Przygotowałyśmy szkołę na rozpoczęcie roku szkolnego; dekorowałyśmy świetlicę, gdzie dzieci miały spędzać czas po szkole, odwiedzałyśmy chorych, porządkowałyśmy leki w przychodni i co sobotę wyjeżdżałyśmy na bardziej odległe wioski. Lecz przede wszystkim byłyśmy.
Myślę, że to właśnie miałyśmy tam do zrobienia - po prostu być. Potwierdziły to słowa, jakie usłyszałyśmy na pożegnanie od pewnego chłopaka. Nie dziękował nam za rzeczy, które przywiozłyśmy dla nich, ani za żadne wielkie czyny. Dziękował nam za to, że byłyśmy z nimi, bo dzięki temu - choć nigdzie nie wyjeżdżali - mieli najlepsze wakacje w swoim życiu. Dziękował nam za wspomnienia, które mu pozostaną i obiecał, że chociaż byłyśmy tam przez miesiąc, to zostaniemy w ich sercach przez wiele pokoleń. I kolejny raz sprawdza się zdanie - kto daje, dwa razy tyle otrzymuje. Nie wiele dałyśmy z siebie, a ile otrzymałyśmy?
Wydaje się nieocenionym przebywanie wśród ludzi tak innych a zarazem tak bliskich. Kiedy kolor skóry, język, czy wiek nie tworzy żadnej bariery i pozostaje już tylko miłość bliźniego- można czerpać całymi garściami ze swojej odmienności i wzajemnie się ubogacać. Mogłyśmy oglądać budzący się do życia Kościół. Niezwykle umacniała nas codzienna Eucharystia, w której ludzie uczestniczyli z pełnym zaangażowaniem całym sobą wyrażając swoją wiarę. Śpiew, taniec, radość - jakże bardzo brakuje nam tego w naszych kościołach, gdzie widzimy tylko ludzi z posępnymi twarzami, sprawiającymi wrażenie, że za karę oglądają najpiękniejszy z cudów. Ofiarność -jak wielkie trzeba mieć serce, by oddać jedyną kurę komuś, kto ma jedzenia pod dostatkiem?
Rodzina - tam z ogromną wdzięcznością przyjmuje się każde nowe życie i nikt nie zastanawia się nad tym czy zdoła wykarmić kolejne dziecko, czy wystarczy pieniędzy aby zapewnić mu najlepsze warunki i wykształcenie. Dziecku nie potrzeba nic prócz miłości. A jak jest w naszych rodzinach? Gdzie z roku na rok dokonuje się coraz więcej aborcji, a kariera ma większą wartość niż życie? Takie rekolekcje dała nam Afryka. Ludzie, których tak często nazywa się dzikusami w rzeczywistości są bardziej ludźmi niż my sami. Z tęsknotą patrzę wstecz i coraz bardziej go doceniam. Minęło już dwa lata, a wspomnienia wciąż żywe dają o sobie znać i przynaglają by tam powrócić. Może Bóg pośle nas do innego kraju, do innych ludzi. Lecz zawsze pamięcią będziemy wracać do Kamerunu, gdzie zostawiłyśmy część swojego serca.
Gabriela Długosz
No, ale od początku. Wszystko zaczęło się wiosną 2011. Wracałyśmy z Częstochowy - w podróży zazwyczaj toczy się przedziwne rozmowy o wszystkim i o niczym. Tak było i tym razem, lecz nikt nie spodziewał się takich owoców. Obie od zawsze chciałyśmy wyjechać na misje, to było nasze wspólne pragnienie, które chciałyśmy zrealizować. w tamtym momęcie wydawało się tak nierealne. Dwie - wtedy jeszcze szesnastoletnie dziewczyny - wymyśliły sobie, że wyjadą do Afryki. No jasne! Tak zapewne widzieli nas inni. Dla nas jednak było to coś zupełnie normalnego, bo cóż dziwnego w tym, że chcemy nieść pomoc ludziom potrzebującym. Odległość nie była dla nas przerażająca, tak samo jak nie martwiły nas tropikalne choroby.
Przed nami był rok przygotowań fizycznych i duchowych. Przyznam, że nie był to dla nas czas lekki i przyjemny. Pragnienie wyjazdu było tak silne, że byłyśmy gotowe pokonać wszelkie trudności. Dziś, choć nie minęło tak wiele czasu, wciąż zastanawiam się skąd było w nas tyle siły i zapału, bo przecież nie odłożyłyśmy na bok codzienności. Często zdarzało się tak, że wyjeżdżając do szkoły w piątkowy poranek wracałyśmy dopiero w poniedziałek po południu, całe weekendy spędzając na przygotowaniach. A jednak było warto.
Nigdy nie zapomnę tej przepełniającej mnie radości, kiedy po przeżytej Eucharystii wyruszyłyśmy w drogę, by 12 godzin później znaleźć się w kraju oddalonym o około 7 tys km. Taka była wola Boża.
To przeświadczenie towarzyszyło nam przez cały ten czas. Choć trudno dopatrzeć się sensu, co dwie siedemnastolatki mogą tam zrobić. Czułyśmy jednak, że tam właśnie jest nasze miejsce. Wiele ludzi pyta nas, co tam robiłyśmy. Przygotowałyśmy szkołę na rozpoczęcie roku szkolnego; dekorowałyśmy świetlicę, gdzie dzieci miały spędzać czas po szkole, odwiedzałyśmy chorych, porządkowałyśmy leki w przychodni i co sobotę wyjeżdżałyśmy na bardziej odległe wioski. Lecz przede wszystkim byłyśmy.
Myślę, że to właśnie miałyśmy tam do zrobienia - po prostu być. Potwierdziły to słowa, jakie usłyszałyśmy na pożegnanie od pewnego chłopaka. Nie dziękował nam za rzeczy, które przywiozłyśmy dla nich, ani za żadne wielkie czyny. Dziękował nam za to, że byłyśmy z nimi, bo dzięki temu - choć nigdzie nie wyjeżdżali - mieli najlepsze wakacje w swoim życiu. Dziękował nam za wspomnienia, które mu pozostaną i obiecał, że chociaż byłyśmy tam przez miesiąc, to zostaniemy w ich sercach przez wiele pokoleń. I kolejny raz sprawdza się zdanie - kto daje, dwa razy tyle otrzymuje. Nie wiele dałyśmy z siebie, a ile otrzymałyśmy?
Wydaje się nieocenionym przebywanie wśród ludzi tak innych a zarazem tak bliskich. Kiedy kolor skóry, język, czy wiek nie tworzy żadnej bariery i pozostaje już tylko miłość bliźniego- można czerpać całymi garściami ze swojej odmienności i wzajemnie się ubogacać. Mogłyśmy oglądać budzący się do życia Kościół. Niezwykle umacniała nas codzienna Eucharystia, w której ludzie uczestniczyli z pełnym zaangażowaniem całym sobą wyrażając swoją wiarę. Śpiew, taniec, radość - jakże bardzo brakuje nam tego w naszych kościołach, gdzie widzimy tylko ludzi z posępnymi twarzami, sprawiającymi wrażenie, że za karę oglądają najpiękniejszy z cudów. Ofiarność -jak wielkie trzeba mieć serce, by oddać jedyną kurę komuś, kto ma jedzenia pod dostatkiem?
Rodzina - tam z ogromną wdzięcznością przyjmuje się każde nowe życie i nikt nie zastanawia się nad tym czy zdoła wykarmić kolejne dziecko, czy wystarczy pieniędzy aby zapewnić mu najlepsze warunki i wykształcenie. Dziecku nie potrzeba nic prócz miłości. A jak jest w naszych rodzinach? Gdzie z roku na rok dokonuje się coraz więcej aborcji, a kariera ma większą wartość niż życie? Takie rekolekcje dała nam Afryka. Ludzie, których tak często nazywa się dzikusami w rzeczywistości są bardziej ludźmi niż my sami. Z tęsknotą patrzę wstecz i coraz bardziej go doceniam. Minęło już dwa lata, a wspomnienia wciąż żywe dają o sobie znać i przynaglają by tam powrócić. Może Bóg pośle nas do innego kraju, do innych ludzi. Lecz zawsze pamięcią będziemy wracać do Kamerunu, gdzie zostawiłyśmy część swojego serca.
Gabriela Długosz